Trzeciego dnia festiwalu koncerty również odbywały się na trzech scenach: Orange Stage (głównej) Warsaw Stage (namiotowej) oraz Rochstar Crew Stage (kameralnej). Można było przemieszczać się między scenami, ale było to utrudnione ze względu na dużą ilość ludzi. Nie opłacało się przechodzić na drugą scenę na moment, ponieważ po powrocie zajmowało się dużo odleglejsze miejsca. Już około godziny 15 było tyle ludzi, co dzień wcześniej na finałowym koncercie.
Trzeci dzień to przede wszystkim występ Muse. O ile w dniach poprzednich nie czuło się napięcia i oczekiwania na występ jednej gwiazdy, w niedzielę wyczekiwanie fanów dawało się wyczuć z każdą godzina. Można było rozpoznać po koszulkach (z napisem „Muse”), na czyj koncert przyjechali fani. Koncert Muse to wydarzenie świetlno-dźwiękowe. Oprawa ma jednak na celu nie przyćmienie muzyki, ale zwiększenie jej efektów i wzmocnienie odbioru. Brzmienie było świetne, bliskie ideału, a światła telebimy, wizualizacje podniosły odbiór muzyki do światowego poziomu.
Zespół Muse, pochodzący z Teignmouth w hrabstwie Devon w Wielkiej Brytanii, gra mieszankę neoklasycznego metal-core-punku. Grupa zaprezentowała utwory z najnowszej płyty, a także zagrała najbardziej chwytliwe kompozycje z poprzednich płyt. Muzyka była przyjmowana przez publiczność bardzo dobrze. Fani odśpiewali wokaliście Mattowi Bellaemy „Sto Lat” po angielsku. Muzyk był zaskoczony, ale podziękował fanom po polsku. Było też, robione na każdym koncercie selfie (po polsku „samojebka”), zrobione na tle publiczności.
Przed Muse wystąpił Incubus, legendarna grupa ze Stanów Zjednoczonych, założona w 1991 roku. Grupa gra melodyjnego rocka, do którego inspirację czerpie z klasyki. Zagrane zostały dwa utwory z najnowszej płyty „Trust Fall”. Było widać pełen profesjonalizm, luz u muzyków nie przekładał się w braki wykonawcze! Brawo.
Ósma edycja festiwalu już za nami. Ciekawe co przyniesie rok 2016. Nie omieszkamy się tym z Wami podzielić.
Categories: Bez kategorii, Orange Warsaw Festival